Mistrzowie generalizacji vs wyjęci spod Karty

Zastanawia mnie, kiedy czytam artykuły w prasie, czy dziennikarzom znane jest pojęcie generalizacji. Z jednej strony, gdyby wiedzieli, jakie niesie zagrożenia jej stosowanie, wówczas byliby bardziej uważni. Z drugiej strony, znając siłę i pole rażenia takiego zabiegu, w szczególności umiejętnie zastosowanego – w złym znaczeniu tego zwrotu – rodzi się w nich nieodparta chęć generalizowania, ilekroć jest ku temu okazja. Taką okazją często staje się dyskusja o pensum czy o Karcie Nauczyciela.
Oto w Rzeczpospolitej, gazenie raczej poczytnej, pojawia się artykuł Pana Artura Grabka, z którego to dowiadujemy się, że Karta źle wpływa na samopoczucie bezrobotnych, przynajmniej w opinii wójta pewnej gminy, a także tradycyjnie generuje ogromne koszty na pokrycie przywilejów nauczycieli. Rozumiem zatem, że owi są szlachtą rozsiadłą na włościach, siedzą, piją i korzystają z uroków życia. Autor artykułu chwali za to samorządy, które przecież szukają oszczędności, a są uciskane przez zgraję Kartowych Wyjadaczy. Przekazują zatem szkoły dotąd państwowe w ręce stowarzyszeń i organizacji pozarządowych. Te zwolnione z obowiązku zatrudniania nauczycieli na zasadach wyznaczanych przez Kartę, mogą dowolnie operować czasem pracy nauczycieli. Koszt prowadzenia placówki nadal pokrywa samorząd, ale dzięki temu zabiegowi, oszczędza ponoć krocie. Co więcej, wieść niesie, że dzięki temu podnosi się poziom kształcenia, którego dowodem mają być wyniki sprawdzianów końcowych.

Pomijam już kwestię czasu, jaki nauczyciele muszą poświęcać w domach, na wycieczkach, wyjazdach i i nych nie lekcyjnych zadaniach, by ich praca przynosiła pozytywny efekt. Według tego dziennikarza, nauczyciel średnio pracuje w szkole 4 godziny a więc 3 zegarowe. Halo?! Panie redaktorze? Chodził Pan do szkoły? Słyszał Pan o przerwach? Wtedy nauczyciele nie odpoczywają. Chronią dzieci i młodzież przed urazami, pobiciami, paleniem papierosów, wypadkami podczas zbiegania po schodach, mediują, rozmawiają z nimi, wyjaśniają. Nie słyszał.
Zatem czas pracy staje kością w gardle urzędnikom, autorowi i bezrobotnym, którzy muszą patrzeć jak taki jeden z drugim nauczycielem wychodzą z pracy o 13. Skandal. I pewnie idą sobie na zakupy, do kina, do parku. Generalnie brednie i nie będę tych fragmentów artykułu komentował. Ewentualna dyskusja tutaj

Dużo ciekawsze okazuje się spojrzenie na zatrudnionych przez stowarzyszenia. Wówczas spada obowiązek zatrudniana zgodnie z wytycznymi Karty Nauczyciela. Jest to jednak jednoznaczne z tym, że nauczyciele w ogóle są wyjęci spod Karty, by nie przysługiwały im te kosztowne przywileje. Nikt jednak nie zwraca uwagi na zagrożenia płynące z tego tytułu. Karta nie reguluje tylko i wyłącznie pensji, czasu pracy, lecz także obowiązki i zakres odpowiedzialności. Jako już nie funkcjonariusz publiczny, osoba zatrudniona może nie odpowiadać za pewne uchybienia jak tylko zgodnie z kodeksem prawa cywilnego. Karta regulowała formę stosunku pracy i wymuszała umowy o pracę. Tym samym nauczyciele bardziej identyfikowali się ze szkołą, wiedząc, że mają porządną umowę. Teraz praktyka zatrudniania w prywatnych szkołach, a więc i tych, o których mowa w artykule może się szybko zmieniać. Umowy śmieciowe już są normą w szkołach prywatnych. A to powoduje często nieustanną wymianę kadry, co na pewno źle oddziałuje na uczniów rodziców i grono pedagogiczne.
Nikt też nie wspomina o okresie wakacyjnym czy ferii jak tylko w tym duchu, że darmozjady-nauczyciele mają wolne a jeszcze im się płaci. Teraz wspaniałe samorządy znalazły rozwiązanie. Prywatni właściciele mogą zatrudniać nauczycieli także w dni wolne od nauki do prowadzenia świetlicy, zajęć pozalekcyjnych itd. Potrzebnych jest zazwyczaj kilku. Idea sama w sobie piękna, tylko nie myśli się o reszcie nauczycieli, która w tym czasie nie ma co robić i nie będzie miała. A ci zatrudnieni na umowy śmieciowe najnormalniej nie otrzymają przez dwa miesiące wynagrodzenia. Za przerwy również.
I tu pojawia się magiczna liczba 70 oznaczająca maksymalną ilość uczniów w szkole, która ma być przekazana prywatnemu właścicielowi. Czemu nie więcej? Trudno byłoby znaleźć kilkunastu lub może więcej naiwnych, by za grosze lub za darmo czekać aż setki uczniów wrócą z wakacji.
Panie autorze artykułu, może należałoby zagonić i uczniów do nauki w wakacje, w ferie lub między świętami. Przecież oni nie chcą spędzać czasu z rodziną. A jak dowiedzą się, że można ten czas spędzić w szkole na super zajęciach pozalekcyjnych to sami napiszą petycję o zlikwidowanie czasu wolnego od szkoły.

Dla dobra uczniów

Samorządy obwiniają MEN, że nie pomyślał, że z reformami w oświacie wiążą się dodatkowe pieniądze. Kwitują to jednak jednoznacznie. Nie stać ich na przywileje nauczycieli. Jakie przywileje? Porównywanie pracy nauczyciela z każdą inną jest krzywdzące dla obu stron. Skoro ścierpieć jest nie sposób, że nauczyciel pracuje 18 godzin, może warto się zatrudnić w szkole – apel do samorządowców. Każdy nauczyciel drugie tyle spędza na wykonywaniu pozostałych swoich obowiązków poza tymi „przy tablicy”. Tego nikt nie podnosi. Co więcej rzeczpospolita drukuje totalnie stronniczy artykuł stawiający po jednej stronie MEN, ZNP, nauczycieli, pedagogów a po drugiej bezradne samorządy niosące kaganek oświaty uczniom.